Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/105

Ta strona została uwierzytelniona.

w tym smutnym pochodnie zapomniałem o ludziach co mnie otaczali, o wszystkiem co ojcem moim nie było. W sercu mojem, w obec tylu niechętnych, świeciła wielka miłość zmarłego, i w sierocym żalu stopiły się wszystkie inne uczucia.
I już nie wiem czy hrabia Feliks ustąpił mi z drogi przy grobie, czy odsuwano się czy zbliżano się do mnie, w czasie gdy na własnych barkach niosłem trumnę ojca z żałobnego wozu na ostatni spoczynek. W obec boleści mojej świat i ludzie istnieć przestali.
Dopiero gdy się obrzęd zakończył, gdy przebrzmiały żałobne mowy i zamknięto ciężkie drzwi rodzinnej naszej kaplicy, gdy tłum znajomych i ciekawych opuścił cmentarz, obejrzałem się — byłem sam jeden. Wówczas uczucie osamotnienia ogarnęło mnie straszne, nieubłagane, i opierając czoło o marmur kaplicy, zapłakałem palącemi łzami.
Długo tak zostawałem nie mając siły oderwać się od martwego kamienia, który w tej chwili mniej zimnym mi się wydawał niż ludzie otaczający mnie tak niedawno. Nie miałem odwagi pomiędzy nich powracać, czułem instynktownie że ze śmiercią ojca zerwał się jakiś łańcuch, łączący mnie ze światem; ale zdać sobie z tego sprawy dokładnej nie mogłem jeszcze. Nie wiedziałem że ja, syn jego jedyny, dziedzic ogromnego majątku, zaręczony sercem z ukochaną kobietą, naraz jeden straciłem więcej