Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

Nastała chwila ciszy. On zdawał się ważyć myśli i słowa, ja czułem coś nadzwyczajnego w obejściu i badaniu jego; ale rzeczywistość tak daleką była od pojęć moich, że nawet najdalszy jej odbłysk nie przeraził mnie ani na chwilę.
— Czy ojciec nie zostawił panu jakich zapisów, papierów, jakich zleceń na przyszłość?
— Nic wcale — odparłem ze spokojem niewiadomości.
Prawnik milczał czas jakiś, niepojmując może spokojności mojej.
— W takim razie — wyrzekł zwolna, przycichłym głosem — pozostaje mi objaśnić pana, że hrabia Juljusz zmarł bez testamentu.
Nie zrozumiałem wcale co znaczyć miały te słowa, ta solenność i ostrożność z jaką wymówione zostały, i patrzyłem w oczy tego człowieka, snać wymownym wzrokiem, bo spuścił głowę. Teraz przyszło mi na myśl, że zapewne stryj mój, od którego mienił się być przysłany, lękał się o dalsze zamiary moje, lękał się by ze śmiercią ojca mego nie stracił zajmowanego stanowiska. Tym sposobem nawet tłumaczyłem sobie niepojęte dotąd obejście się jego ze mną, i dla tego pośpieszyłem z odpowiedzią.
— Ojciec mój nie potrzebował zostawiać na piśmie woli swojej; wiedział dobrze, iż dla mnie ona