Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

razu, że zbrodnia ukryć może swój ohydny charakter; żem ją spotkał w człowieku co się codziennie łamał zemną chlebem, co podzielał dach jeden zemną. Jam wstydził się tej myśli samej. A jednak na przekor woli, przekonanie moje zdobytem już było. Napróżno wołałem: to być nie może — ja wiedziałem że tak jest.
Prawnik nie odpowiedział nic na gorączkowe zaprzeczenie moje; może żałował słów swoich. Dla niego co przywykł oddawna grzebać w śmiecisku ludzkiem, co sądził świat rozumem, doświadczeniem, i znał wszechwładną potęgę Bożka Miljona; dla niego podejrzenie zwało się już przeświadczeniem. W myśli jego wyrok zapadał na hrabiego Feliksa; ale zapewne nie uznał za stosowne ogłaszać go światu, i jak błędny rycerz stawać w obronie uciśnionej niewinności. Czasy błędnych rycerzy minęły niepowrotnie; dziś nikt nie nadstawi czoła ni piersi za cudzą sprawę. Dotknąć Parjasa, jest to samemu zostać Parjasem. Mecenas nadto dobrze znał świat, by o tem niewiedzieć.
Zresztą są katastrofy zupełne, nieszczęścia bez ratunku; moje było jednem z takich. Współczucie jego nie mogło zmienić faktów, ani powrócić mi położenia towarzyskiego, imienia, majątku, wszystkiego com na raz utracił przez cudzą zbrodnię. Na cóż więc miał marnować je daremnie, tembardziej że żadna, by najmniejsza wskazówka nie popierała