Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pamiętaj pan jednak, w razie gdyby kiedyś trafił się ślad jakiś, pamiętaj o mnie.
To był ostatni wyraz współczucia człowieka, który był przekonanym o słuszności sprawy mojej; człowieka, którego świat poważał, jednego z przyjaciół ojca mego. Czegóż więc spodziewać się mogłem od innych? Byłato pierwsza praktyczna lekcja życia, godny przedmiot rozmyślań; ale nateraz nie miałem na nic woli ni czasu. Trzeba mi było naprzód opuścić ten dom, i udać się — gdzie? Nie myślałem nad tem, nie dbałem o to, byle coprędzej wyjść z tych progów, które zdawały się palić mi stopy zarzewiem.
Ale zanim je przestąpić miałem na zawsze, zapragnąłem raz jeszcze zobaczyć pokój ojca, pożegnać te ściany, te martwe przedmioty wśród których żył i umarł. Zapominając żem przestał być panem tego domu, skierowałem się do apartamentów jego.
Szedłem szybko gorączkowym krokiem, gdy w dawnym przedpokoju ojca lokaj siedzący na straży chciał mnie zatrzymać. Odepchnąłem go odedrzwi jednym zamachem ręki i wszedłem; ale zaledwie próg przestąpiłem, cofnąłem się o kroków kilka mimowolnie.
Przed biórkiem ojca, wgłębi pokoju, siedział hrabia Feliks.
Niebyłem przygotowanym na to spotkanie, i twarz spłonęła mi rumieńcem, jak gdybym to ja