Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/122

Ta strona została uwierzytelniona.

ści praw moich i o twojej zbrodni. Pamiętaj że szukać będę sprawiedliwości, że będę ci wieczną groźbą. Bo jeżeli nie dzisiaj to kiedyś ja praw swoich dojdę i dowiodę.
Hrabia słuchał mnie ze spuszczoną głową, ponuro; nie przerywał mi i nie odpowiadał — bo na mowę moją mógł tylko jednę dać odpowiedź, a tej właśnie dać nie chciał.
Nie miałem tu co robić dłużej; wyszedłem, a głuchy łoskot drzwi rzuconych gwałtownie, pogonił za mną złowrogiem echem.
Przechodząc korytarzem prowadzącym od dawnych apartamentów ojca do moich, spotkałem kamerdynera jego, najdawniejszego ze wszystkich sług naszych. Widząc mnie, przylepił się prawie do ściany, jakby chcąc skryć się przedemną. Więc i jego już odstraszyło nieszczęście. Jednak nie zważałem na to.
— Ciarkowski — spytałem zatrzymując się, bo dziwna myśl przyszła mi do głowy, że ten człowiek mógł rozjaśnić niepewność otaczającą pochodzenie moje; ile lat służyłeś u ojca mego?
To proste pytanie zmięszało go widocznie.
— Nastałem do pana hrabiego gdyś pan był małym jeszcze — odparł siląc się okazać żal po zmarłym, i obcierając chustką suche oczy.
— Wiem o tem, pamiętam cię od dziecka; ale ile lat temu wszedłeś do naszego domu?