Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/126

Ta strona została uwierzytelniona.

ła mi wschodzić jutrzenka nadziei. Kochałem, sądziłem żem kochany. Z tą wiarą świat mógł usunąć mi się z pod stóp, jam nie był jeszcze nieszczęśliwym. Rozumiałem wprawdzie, że zmiana położenia musiała oddziałać i na sercowe szczęście moje; przewidywałem że przeszkody, niepodobieństwa nawet — jeżyć się będą w koło miłości naszej; ale dopókim zachował wiarę w tę jedną istotę i w to jedno serce, czułem się zdolny wszystko zwalczyć, przezwyciężyć wszystko.
Co robiła Amelja? co myślała? co cierpiała? — Czemu nie przesłała mi choć słówka jednego zachęty, pociechy? Czy mogła to uczynić? Dla czego nie było jej na pogrzebie ojca mojego? Czy była chorą lub zrozpaczoną? Niepokój o nią zapanował po nad wszystkiemi innemi względami; zapominałem o sobie, zatopiony w myśli o niej tylko. Zawiedziony, opuszczony od wszystkich, potrzebowałem zobaczyć ją koniecznie.
Zbyt dobrze znałem obyczaje domowe i rozkład godzin mej niegdyś rodziny, by mi trudnem było dostać się niepostrzeżenie do pałacu Horeckich. Wiedziałem kiedy Amelja jest samą, kiedy gra, czyta, modli się lub przechadza — i ze zręcznością zakochanego, korzystałem z dawnej zażyłości naszej. Przez dni kilka niecierpliwy, zgorączkowany, zakradałem się do ogrodu; siadałem na tej ławce wśród rozkwitłych azalei i rododendronów, które