— Czegoż pan chcesz odemnie?
Nie wiedząc o tem, powtarzała mi słowa hrabiego Feliksa; to była jego nieodrodna córka.
Milczałem, patrząc na nią ciągle; na podobne zapytanie ja nie miałem odpowiedzi.
— Czegóż pan chcesz odemnie? — powtórzyła dumnie.
— Teraz już nic — odparłem ponuro; sądziłem żem zostawił tutaj narzeczoną, omyliłem się, przebacz.
— Narzeczoną? — wyrzekła z nieopisanem zdziwieniem; ja nie mogę być narzeczoną człowieka bez nazwiska, majątku i położenia. Czyż pan nie rozumiesz tego, czyż to potrzebuje tłumaczenia?
Słowa jej były lodowate, odpychające; mówiła jakby czuła się w prawie jeszcze czynić mi wyrzuty, że los strącił mnie z położenia które zajmowałem, że ona cierpieć mogła z tego powodu — bo gdy je wymawiała, pierś jej podniosła się westchnieniem. Dla czego ona westchnęła? To westchnienie przykuło mnie w miejscu, i dało mi siłę do mówienia dalej, jak gdybym nie wiedział zgóry, że wszystko daremnem będzie. Ale serce wezbrało mi na usta.
— Ty kochałaś mnie Ameljo — zawołałem — nie odbieraj mi wspomnienia przynajmniej; powiedz, powtórz żeś mnie kochała.
— I cóż ztąd — odparła — przeszłość minęła jak sen.
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.