Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

rji, we dnie stwierdzałem ją twardą praktyką. Obeznałem się z materjalną stroną nauki, z jej zastosowaniem — stałem się użytecznym. Udało mi się uprościć niektóre sposoby, inne korzystniejszemi uczynić. Podniosłem się w hierarchji fabrycznej, rozszerzył się mój zakres działalności, wydobyłem się z uścisków nędzy, bo dzienny zarobek powiększył się znacznie. To co mam dzisiaj, wystarcza aż nadto na skromne potrzeby moje; bo nauczyłem się raz na zawsze odrzucać z życia wszystko to, co się robi dla ludzkiego oka, a co ja stanowczo za zbytek uznałem.
— Zapominasz — wyrzekła Cecylja — o wszystkich których wspierasz.
— Chciałbym wesprzeć — odparł — każdego co upada; wspomódz każdego co cierpi i błądzi, nie marnym datkiem tylko, ale podaniem pracy, rady i bratniej pomocy. Staram się spełniać tym sposobem obowiązek, którego nikt względem mnie nie spełnił; bo wiem ile goryczy ma podobna dola — a żaden człowiek próżno cierpieć nie powinien. A jednak, wśród tego życia pracy, wśród bezustannych zajęć, w których myśl i serce moje udział brało, ja nie byłem jeszcze szczęśliwym. Brakło mi ciepła w piersi i wesela w oku — brakło mi ciebie Cecyljo! Ja także potrzebowałem słonecznego promienia; ja także, choć wydziedziczony i wymazany ze społeczeństwa, czułem się w prawie utworzyć rodzinę,