Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

kochać, być kochanym, oprzeć dłoń i serce na drugiej dłoni i sercu. Ale pojęcia moje były o wiele szersze od pojęć tych co mnie otaczali; pomiędzy mną a nimi był rozdźwięk wyobrażeń i nawyknień. Nie mogłem przeniewierzyć się samemu sobie, ani zniżyć swej duchowej skali, przypuszczając do mego życia istotę nie dostrojoną do jednej z nią miary. Szukałem nie tylko towarzyszki pracy, wiernej i uległej żony; chciałem kobiety, z którąbym mógł bez wahania się podzielić myśli, nadzieje i zamiary moje, z którąbym serce i ducha mógł stopić na wieczną współkę dobrej i złej doli.
Umilkł spoglądając na nią z zachwytem — i pierwsze zorze wschodzącego słońca oświeciły ich dwie twarze, blade jeszcze od wzruszeń przeszłości, a uśmiechające się do tego nowego dnia, który dla nich zdał się błyskać na niebie. W oczach ich gorzały nadzieje jasne i sprawiedliwe, jak los człowieka co potrafił dojść do zrozumienia skarbów szczęścia, złożonych w piersi jego.
I ponad uśpionem miastem, w uroczystej chwili pierwszego poranku — dłonie ich splotły się, a usta połączyły pocałunkiem. To były ich zaręczyny, bez przysiąg i pierścionków; niecofniony ślub dwóch serc, na pielgrzymkę ziemską i na wieczność całą.


∗             ∗