Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.

nim; to coś nowego — powtórzył, dając przez to poznać że się ma na ostrożności, i nie łatwo uwierzy przybranej roli bezinteresownego ojca Andzi.
Ten ostatni jednak nie dał się tak łatwo zbić z toru; widocznie ufał on w coś czego wypowiedzieć nie chciał, lub zachowywał na ostateczną chwilę, w celu wywołania większego efektu. I dla tego podchwytując ostatnie wymówione słowo, rzekł.
— Niestety panie hrabio! hańba i ucisk biednego, wcale nowością nie jest; ale przeszedł już czas gdy to uchodziło bezkarnie, gdy schylano z pokorą głowę przed przemocą.
Słysząc te słowa, które w ustach tego co je wymawiał w obecności jego, nabierały szczególnej dobitności, hrabia zmarszczył brwi i obejrzał się nieznacznie, jak gdyby chciał wezwać służby i kazać za drzwi wyrzucić ex-kamerdynera. Ale nie uczynił tego. Rękę wyciągniętą już do dzwonka skierował do filiżanki, wziął ją, i popijając niby czekoladę a nie patrząc wcale na Ciarkowskiego, odparł powoli.
— To bardzo piękne to co powiadasz, mój Ciarkowski; ale nie widzę wcale w czem się to do rzeczy stosuje. Twoja córka postąpiła jak niedoświadczona dziewczyna, a Wilhelm zwyczajnie, jak każdy młody co widzi ładną twarzyczkę i czułe serduszko. Źle zrobił, powtarzam; ale od początku świata tak