Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/147

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Kiljan — rzekł znowu kamerdyner.
Ale hrabia przerwał mu zaczęte słowa, powstając gwałtownie; miara cierpliwości jego przebrała się w końcu.
— Ciarkowski! — wymówił urywanym głosem — pamiętaj, że kto zbyt wiele żąda nic nie otrzymuje; nie sądź bym był na łasce twojej.
— Na łasce mojej? — powtórzył kamerdyner wracając do dawnej uniżoności; a mierząc hrabiego z boku fałszywem wejrzeniem, dodał: prawdziwie pan hrabia mówi o rzeczach, o których nie myślałem wcale.
— Nie przerywaj mi — ciągnął dalej hrabia blady od wzruszenia, hamując wybuchy wściekłego gniewu, — nie oszukasz mnie; uczyniłem dla ciebie wiele, i dalej czynić będę co w możności mojej.
— To też ja całe życie służyłem bratu pańskiemu, odbywałem z nim wszystkie podróże, byłem z nim w Ameryce, w Valparaiso — mówił Ciarkowski niby pokornie, bez zmiany głosu i postaci.
— I cóż ztąd? Rozumiem groźbę zawartą w tych słowach, ale nie sądź bym jej się wiecznie miał lękać. Kościół katedralny w Valparaiso spalił się ze wszystkiemi aktami, nie masz mnie jeszcze w ręku. Powtarzam jednak, że gotów jestem wiele dla ciebie uczynić, byle nagrodzić zły postępek mego syna; gotów jestem do znacznej ofiary.
— Ofiary panie hrabio? jakiej?