Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

jej, jak się to działo zawsze w książkach, których tyle czytała.
Ciarkowski powrócił, a twarz jego przedstawiała dziwny kontrast chęci i uczuć co nim miotały. Dziewczyna nieśmiała go pytać, ale serce jej biło; oczy wlepiła w ojca z takim wyrazem, że zawahał się nim jej powiedział zamiary swoje. Ale przyszłość którą zdobył dla niej wydawała mu się tak świetną, iż nie przypuścił nawet by ją odrzucić mogła.
— Ojcze — zapytała wreszcie Andzia — czy widziałeś go?
— Po jakiego djabła widzieć go miałem — odmruknął Ciarkowski zaciskając zęby i pięści.
— Jakto? — zawołała zlękniona dziewczyna.
— Widziałem się ze starym hrabią, on ma lepszy rozum i kieszeń od syna. Niech go tam licho porwie razem z jego księżniczką, my porzucimy Warszawę, popłyniem do Ameryki.
— Do Ameryki, bez niego! — szepnęła Andzia blednąc i załamując ręce.
Ciarkowski wzruszył ramionami.
— Oszalałaś czy co? przecież w ciemie bity nie jestem. Hrabia dobrze opłacił za syna — dodał znacząco uderzając się po kieszeni.
Andzia zalała się łzami, ojciec przybliżył się nachmurzony.