Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

Stanęli przed ołtarzem jak dwoje wybrańców naznaczonych piętnem Bożem na czole; a gdy wymawiali słowa przysięgi, sprofanowane tyle miljonów razy, — słowa te powracały do pierwotnego znaczenia, odradzały się na ich ustach. Nie było próżnych łez w oczach oblubienicy, ni pół uśmiechów i szeptów w koło niej — jednak w kościele tłum był wielki; ale zalegała go uroczysta cisza, tak że słyszeć było można zdala każdy wyraz wymówiony jasno i dobitnie, naprzód męzkim głosem Kiljana, potem srebrnym głosem Cecylji. Nie byli oni sami w tej godzinie; w koło ołtarza cisnęli się różni ludzie. Widać tam było i mundury uniwersyteckie, i bluzy rzemieślnicze, i stare wąsate twarze, i młode, pełne nadziei oblicza. Gdyby Kiljan obejrzał się w owej chwili, wszystkie ręce otwarłyby się by go witać, z każdej piersi wyszłoby serdeczne słowo. Bylito nieznani towarzysze jego nauk i pracy, a każdy prawie winien mu był wdzięczność. Każdego w danej chwili wsparł i dźwignął, to radą, to przykładem, zachętą lub wsparciem. Sam uśmiech jego smutny a pogodny, samo słowo hartowne powracało odwagę i ufność, jak gdyby było właściwością jego wysokiej natury oświecać i wzmacniać.
Ale oprócz tego tłumu był jeszcze jeden świadek ślubu, o którym z pewnością nie pomyślało żadne z nowożeńców. Gdy młodzi ludzie wchodzili do kościoła, nie zważali że przed nim stała kareta oz-