Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

się kiedy w atmosferę konwencjonalnych obyczajów, konwencjonalnej wiary, i konwencjonalnych miłości, wśród których zrodziła się i wzrosła?
Jedyne żywe słowo prawdy jakie usłyszała kiedy, było słowo miłości Kiljana; nie była może w stanie jej ocenić, a jednak siła tej miłości była tak wszechwładną, że nie zdołała zapomnieć nigdy tych chwil zachwytu. Oneto rozdźwięczały wśród jej życia i mąciły fałszywą harmonję jego, niby ziarno złożone w ziemi, pokryte śniegiem i lodem, które przy lada słonecznym promieniu rozwija się nagle.
Od tego czasu w Amelji nic nie zmieniło się na pozór. Nie tęskniła, nie mizerniała, nie bladła; wypełniała jak zawsze skrupulatnie pod okiem matki obowiązki swego wysokiego położenia, nie dawała posłuchu popędom serca ani nowatorskim ideom. Tylko pomimo jej woli pewne słowa, pewne myśli, pewne uczucia sprawiały na niej dziwne wrażenie, targające jakieś struny tajemne, jej samej nie znane dobrze. Czasem też we śnie niepokoiły ją wspomnienia.
Mijały jej lata marnie, jednostajnie, wśród zabaw i rozrywek świata. Dzień jeden tak podobnym był do drugiego, iż nie spostrzegła ich biegu, i sądziła że jest zawsze tą samą młodą, śliczną Amelją, którą kochał Kiljan.