Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/165

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto! i ty się pytasz jeszcze? — przecieżto dzisiaj urodziny księżniczki Stefanji! Cała jej rodzina zgromadzona oczekuje na nas; Wilhelm już oddawna pojechał, a ty się nie ubierasz nawet!
— Na te słowa, blade źrenice Amelji zabłysły; odnowiły się rany jej serca, nienawistne imię brata i narzeczonej jego wstrząsnęło jej rozstrojonym duchem; podniosła oczy na matkę z nieujętym wyrzutem, i rzekła zwolna:
— Ja nie pojadę wcale.
— Jakto, co mówisz! — zawołała hrabina niedowierzając własnym uszom.
— Nie, ja nie pojadę — wyrzekła stanowczo Amelja.
Ale w głosie jej drżało tyle wzruszeń i tyle oburzenia, iż słowa te zadźwięczały jak buntownicze wyznanie wiary.
Hrabina stała w miejscu osłupiała. Amelja podniosła się gwałtownie, pierś jej wzbierała żalem, oczy zachodziły łzami; potrzebowała wypowiedzieć swój ból, przytulić się do kochającej piersi, i spojrzała na hrabinę, jakby szukając w niej matki.
— Matko moja, zawołała zapominając o życiu całem chłodu, obojętności i przymusu, wierząc może iż znajdzie w tem oschłem sercu choćby iskierkę ludzkiego uczucia — o matko, żebyś wiedziała jak mi smutno!