Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/166

Ta strona została uwierzytelniona.

I rzuciła się ku niej z serdecznym wybuchem, obejmując rękoma jej ramiona.
Ale hrabina nie należała do rzędu kobiet pokonywanych lada słabością, nie rozczulała się nad urojonemi bolami — a urojeniem było dla niej to wszystko co podciągnąć się nie dało pod światowe formy, zwłaszcza też gdy była w wielkiej toalecie i lękała się opóźnić w towarzystwie. Dla tego odtrąciła z przyzwoitą powagą córkę od siebie, mówiąc lodowatym głosem:
— Dość tych dzieciństw, chodź się ubierać.
I wzięła ją za rękę; ale ręka Amelji była sucha, gorączkowa, przez rękawiczkę paliła hrabinę. Nie zważając jednak na to, chciała pociągnąć córkę ku pałacowi. Amelja zadrżała, chwila rozrzewnienia minęła w niej także. W zetknięciu się z tym nieprzełamanym chłodem uczuła, że kobieta co w podobnej chwili mogła w ten sposób przemawiać, co na jej ból serdeczny nie znalazła i słowa nawet, nie miała prawa nazywać ją córką. Łzy jej tłumione w żółć się zamieniły.
— Nie, ja nie pojadę nigdzie — wyrzekła; są rzeczy które już bardzo dawno leżą mi na sercu, raz wypowiedzieć je muszę. Ja nienawidzę księżniczki Stefanji, ja nienawidzę Wilhelma! — poświęcono mnie dla niego, i...
Tu zawahała się i podniosła oczy; ale mówiła na próżno. Hrabina nie zadając sobie nawet przymu-