Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz jednak niezwykłe wzruszenie malowało się w całej postaci hrabiny, bo też okoliczności były ważne; czas naglił! chwila jeszcze, a żaden pośpiech nie mógł już wynagrodzić straconych godzin.
— To rzecz niepojęta — zawołała żywo, wyraźnie wytrącona z kolei nagłym wybrykiem córki — Amelja nie chce jechać z powinszowaniem urodzin księżniczki, jak to było ułożone.
— Amelja? — spytał ojciec, oddychając swobodnie że mu nic gorszego nie grozi, i patrząc na zafrasowaną twarz żony z nieznacznem lekceważeniem. Amelja — powtórzył po chwili — musiał jej jak zwykle brat nadokuczać.
— Niesprawiedliwym jesteś dla Wilhelma, Feliksie — przerwała żona, widocznie zadraśnięta w jedyną żywą strunę serca; przeciwnie, od kilku czasów il est charmant pour Amélie.
Hrabia przyciął wargi ze znaczącym ironicznym uśmiechem. Scena z Ciarkowskim wyraźnie ciążyła na Wilhelmie; ale jak zwykle, nie uważał hrabia za stosowne podzielić z żoną tajemnych myśli swoich. Zresztą sprawa, która ją tu przywiodła, wydala mu się tak błahą w obec brzemienia niepokoju jaki znosił, iż zaledwie hamując niecierpliwość, spytał niedbale.
— Cóż jest Amelji, może chora?
— Nie, nie chora, siedzi w ogrodzie i ubierać się nie myśli; powiedziała mi to wyraźnie.