Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mów — wyrzekł głucho — zkąd wiedziałaś o tym przeklętym ślubie?
— Ja nie wiedziałam nic — odparła Amelja; jak zwykle byłam w kościele, gdy ujrzałam parę stojącą przed ołtarzem.
— Z kim on się ożenił? z kim?
— Z panną Cecylją, dawną guwernantką mojej siostry — wyrzekła Amelja stłumionym głosem, a nie odbierając odpowiedzi, mówiła dalej ożywiając się coraz bardziej. Poznałam ją i jego poznałam. Od lat tylu nie zmienił się wcale, tylko twarz jego ogorzała, nabrała dziwnej powagi; ale oko płonie tak jasno, tak czysto, tak gwałtownie jak kiedyś. Ani nędza, ani praca, ani upłynione lata nie ugięły go, nie odebrały nic z szlachetnego wdzięku; to był ten sam Kiljan którego znaliśmy dawniej, piękniejszy jeszcze, gdyby to być mogło.
Amelja mówiła więcej do samej siebie niż do ojca; słowa te leżały jej na sercu, potrzebowała je wymówić, potrzebowała sformułować koniecznie ten obraz co opanował ją całą.
Horeccy spojrzeli na siebie.
— Co mówisz Ameljo! — zawołała hrabina, patrząc zdumiona w twarz córki, która w tej chwili jaśniała dziwnym zapałem, jakby na nią padały odbłyski minionej młodości.
Ale hrabia nie wyrzekł nic, o nic więcej nie zapytał, tylko przyciął spłowiałe wargi; on rozumiał