Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.

z niepohamowaną siłą. Zamknięta w swoim pokoju, siedziała długo z głową wspartą na ręku, a życie całe zdawało jej się snem przykrym, którego ciągnąć dalej w ten sposób jak dotąd, nie miała już siły. Przeszłość i obecność mięszały się dziwnie w jeden chaotyczny obraz. Aż powoli myśl jej, od samej siebie, od próżnych żalów za przeszłością, przeszła do Kiljana — i widziała go jakim był w dniach ich miłości, i jakim był teraz. Jakież były losy jego, że wydał się jej stokroć piękniejszym niż dawniej? Pogoda wiary, siła przekonania, tryskały z jego jasnego czoła. Czemuż przygniatała ją powaga tego ubóstwa noszonego z taką godnością? Jedno spojrzenie rzucone na Kiljana nauczyło ją tysiąca rzeczy, o których nie śniło się nawet światu wśród którego żyła. Jakaż była przeszłość jego? — Amelja potrzebowała to wiedzieć. Nie domyślając się wcale ojcowskiej zbrodni, znała aż nadto katastrofę rodzinną, która Kiljana strąciła w nędzę. Dotąd Amelja nie zapytała siebie nigdy, czy to było sprawiedliwem; teraz poraz pierwszy uczuła, że jakkolwiek mogło wyrokować tutaj prawo, był ktoś pokrzywdzony i ktoś krzywdzący. Jakaż to siła utrzymywała Kiljana w tej walce z ludźmi i losem, i czyniła go jeszcze szczęśliwym wśród przeciwności?
Nowe światy otwierały się przed oczyma Amelji. Drżącą ręką wyjęła z biurka jakieś dawne pamiątki. Nie była ona wcale sentymentalną za młodu, umiała