Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

ła teraz, jak nierozwiązana zagadka, do myśli obecnych.
Stary doktór przestał widywać Kiljana od chwili śmierci jego ojca. Postępowanie jego w tym pamiętnym dniu było tak niepojęte, że w głębi ducha uznał go wówczas za wyrodnego syna. Jakimże cudem ten wieczór śmierci i dowody urodzenia Kiljana, były bezustannem marzeniem hrabianki?
Napróżno hrabia Feliks z żoną sam czuwał przy córce, zastępując służbę; doktór musiał mieć do niej przystęp, a hrabia wolał już by nim był stary dyskretny przyjaciel domu, uprzedzony przeciw Kiljanowi, niż którybądź inny lekarz warszawski. Tymczasem, pomimo starań jego, stan chorej małą zostawiał nadzieję. Amelja wychudła, wypieczone rumieńce świeciły na sterczących kościach policzków, rzucała się niespokojnie po łóżku. Ojciec stał przy niej z doktorem.
— Kiljanie, Kiljanie — mówiła, — nie przeklinaj mnie, przebacz, jam niewinna.
Hrabia zadrgał cały. Wiedział dobrze iż usłyszy to imię, a jednak nie potrafił znieść go obojętnie; ta moralna tortura mimo że powtarzała się nieustannie, nic nie utraciła ze swej goryczy. Spojrzał z boku na doktora; ale ten nie zwrócił na to uwagi, zatopiony cały w obliczaniu uderzeń pulsu.
— To dziś dwudziesty siódmy dzień choroby — wyrzekł w końcu; kryzys powinien nastąpić jutro.