Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ty wiesz dobrze — mówiła znów niby zwracając się do niego — ty wiesz dobrze, iż dowody praw jego ukryte są tu... tu...
— Gdzie? — podchwycił doktór, widocznie przekonany o prawdzie jej słów.
Ale ona nie była w stanie go usłyszeć, i szła dalej za kierunkiem myśli swojej, bezświadoma tego co działo się przy niej.
— Kiljanie, ty kochałeś mnie kiedyś — szeptała — wszak to dla nas stroją ten ołtarz.
Tu ojciec odetchnął swobodniej. Wiedział z doświadczenia, że marzenie córki nie odwróci się tak prędko od małżeństwa Kiljana, i z pewną złośliwością przyglądał się doktorowi, który przeciągał swą wizytę, chcąc dobadać się czegoś więcej. Zresztą po chwili rozwagi uspokoił się hrabia. Cóż znaczyły dla niego plotki i poszepty świata? — on lękał się tylko faktów i świadków, którzyby mu prawnie odebrać mogli zagrabiony majątek. Znał bowiem dość władzę miljonów, by wiedzieć, że świat nie lubi rzucać cienia nawet podejrzenia na blask złota, co olśniewa i podbija. Jednakże nie życzył sobie zbytniego rozgłaszania szczegółów choroby córki; dla tego z pewnym przymusem patrzał na doktora, który widocznie przemyśliwał nad tem co usłyszał. Zatrzymując go hrabia na cygaro, rzekł siadając w przyległym pokoju.
— Dziwne są te przywidzenia maligny.