Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/188

Ta strona została uwierzytelniona.

bez goryczy; posiadał stokroć więcej niż utracił w dziedzinie moralnej, a przy pracy nie lękał się o chleb powszedni. Nie zbrakło mu go dotąd; ufał że nie zbraknie i nadal. Straszny przykład Cecylji, któraby bez jego pomocy nie znalazła zarobku, zniknął mu z oczów. Osądził że ludzie zapomnieli o nim, jak i on o nich; i zatopiony cały w szczęściu swojem, oddychał swobodną piersią, jak gdyby nie wiedział, że prawem loiki ofiara może puścić w niepamięć tych co jej złe wyrządzili, ale krzywdzący nie zapomni nigdy o pokrzywdzonym. Zbrodnia każda wyradza potrzebę nowych zbrodni. Daremnie ten który ją spełnił chciałby zatrzymać się na tej strasznej drodze; konieczność następstw, to fatum stworzone przez niego samego, popycha go dalej nieubłaganie.
Dnia jednego w południowej godzinie, Cecylja jak zwykle, krzątała się około obiadu, spoglądając co chwila na wiszący zegar. Zwykła pora powrotu Kiljana minęła; on zawsze tak akuratny w tym względzie, spóźniał się poraz pierwszy. Raz i drugi obejrzała się po czystych pokoikach, po stole zasłanym białym obrusem, przy którym zasiadali zwykle tak wesoło; poprawiała wprawną ręką codzienne rozrzucone sprzęty, przysunęła krzesło w miejsce gdzie on siadać lubił, i znowu pobiegła do okna. Dziedziniec był pusty; na niebie wiły się szare chmury raz wraz przysłaniając słońce; na sąsie-