Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/193

Ta strona została uwierzytelniona.

temu; skoro się nie skarżył na nic i o nic nie prosił, nie musiało mu zbywać na niczem. Tak zapewne rozumowali ci, co chcieli ograniczyć swoją wdzięczność do najmniej czynnych rozmiarów, żeby już nie mówić nawet o tych, którzy wyszukiwali pozorów do puszczenia w niepamięć otrzymanego dobra. Zresztą Kiljan, jak każdy człowiek wystarczający sobie, a wyższy o całe niebo od ludzi z któremi przestawał, był dla wielu jakąś tajemniczą, legendową prawie figurą; może nie przypuszczali wcale, że on także mógł znajdować się w potrzebie.
Wkrótce w tem cichem, tak szczęśliwem niegdyś poddaszu, zapanował nieubłagany wróg wszelkiego życia i szczęścia — nędza. Naprzód ubyły mniej niezbędne sprzęty, potem i niezbędnych ubywać zaczęło. Cecylja coraz biedniejszy posiłek musiała przygotowywać dla męża, choć wiedziała dobrze, jak bardzo mu potrzeba wzmacniającego pożywienia.Sama skąpiła sobie nie ledwie kęsa chleba, bo wiedziała że przyjdzie dzień w którym i tego zabraknie. Trzy miesiące już trwała choroba Kiljana, wszelkie możliwe środki wyczerpanemi były. Teraz nie pozostawało im już jak wyciągnąć żebraczą rękę, albo umrzeć z głodu. Głuche milczenie panowało pomiędzy niemi, wiatr dął w szyby na wpół zamarzłe, i przechadzał się swobodnie po opustoszałej izdebce. Cóż oni mogli sobie powiedzieć, gdy bali się nawet zamienić spojrzenia, by nie powię-