Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.

sam co pierwszy oznajmił Kiljanowi straszną zmianę jego położenia. Od dnia owego nie widzieli się z sobą, i dziś, po tylu upłynionych latach, zmierzyli się wzajem zdziwionem i nieufnem okiem. Adwokat obiecał niegdyś synowi przyjaciela swego pomoc i radę, w razie gdyby jakibądż promień rozjaśnił zagadkowe położenie jego. Teraz jednak nie zdawał się skłonnym to uczynić. Przychodził jako pełnomocnik hrabiego Feliksa, probować czy nędza, czas i choroba, o której jego klient dobrze był uwiadomiony, nie skruszyły dumy młodego człowieka, nie uczyniły go skłonnym do układów ze stryjem. Więc zapewne zmienić się musiało i moralne przekonanie prawnika. Tak przynajmniej ze słów jego wnosić należało; bo czyżby godziło się uczciwemu człowiekowi popierać sprawę fałszerza i wydziercy? Przecież był on jednym z najbystrzejszych prawników Warszawy, nie mylił się nigdy na ludziach i faktach, a sława jego uczciwości znaną była ogólnie. On sam wysoko podnosił czoło, jak gdyby nakazywał ludziom wierzyć, że czoło to jak i sumienie było bez zmazy. Czy tak było jednak w istocie, czy nie zaszedł żaden z tych układów z własnem przekonaniem, żaden z tych subtelnych sofizmatów, za pomocą których można zminąć się z prawą drogą, i wytłumaczyć sobie że się nią ciągłe idzie? Jeden krok fałszywy stawia człowieka na równi pochyłej, z której cofnąć się coraz trudniej. Kto nie postę-