puje, ten się cofać musi. Takie jest nieodwołalne prawo bytu. Mecenas był ściśle uczciwym przez lat wiele: mówił to głos ogólny, mówiły fakta, mówiło najwyraźniej jego własne oblicze. Czy jednak uczciwość ta pozostała zawsze jednaką, czy oparła się wszystkim pokusom jakie co chwila stawia los i życie? Plamy ducha jeśli jakie w nim były, nie wystąpiły dotąd na zewnątrz; a jednak czemuż, jeśli był nieskazitelnym, spuścił wzrok przed oczyma Kiljana, i nie mógł przenieść jego jasnego, głębokiego spojrzenia?
W Kiljanie widok jego wzbudził nadzieję. Może los przestał go prześladować, może jakie ważne odkrycie w sprawie, którą kiedyś tak brał do serca, sprowadziło tutaj prawnika. Ale gdy wzrok jego skrzyżował się raz z wzrokiem mecenasa, cofnął rękę wyciągniętą już ku niemu, i czekał pierwszego słowa, które roztrzygnąć miało, czy stał przed nim wróg czy przyjaciel.
Nowo przybyły rozejrzał się wkoło wprawnem okiem; z braku sprzętów, z wygasłego ogniska, a nadewszystko z twarzy tych ludzi wynędzniałych cierpieniem, wyczytał straszną nędzę panującą tutaj; ale nie zdradził niczem odebranego wrażenia. Czy było to współczucie, czy radość że ta nędza będzie mu sprzymierzeńcem w podjętej sprawie?
— Przychodzę tutaj — wyrzekł spoglądając na przemian na Kiljana i na Cecylję, która cofnęła się
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.