Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/199

Ta strona została uwierzytelniona.

wgłąb pokoju, by zostawić więcej swobody rozmowie — przychodzę w imieniu hrabiego Horeckiego, mego klienta.
— Domyśliłem się tego — odparł chłodno Kiljan siadając, i wskazując miejsce niespodzianemu gościowi; czegoż hrabia żąda odemnie?
— Właściwie nie jest to żądanie — mówił prawnik, oglądając się nieznacznie po mieszkaniu; hrabia dowiedziawszy się przypadkiem o małżeństwie i chorobie pana, ofiaruje pomoc swoją.
Tu zawahał się chwilę, a jakkolwiek wprawne miał usta, odchrząknął szukając słów, któremiby sformułował resztę propozycij stryjowskich. Zwykł był przemawiać z za kratek do najwyższych sądów; obrony jego drukowane, rozrywane były przez publiczność jako wzory krasomowstwa; w zawikłanych sprawach jakie prowadził, umiał znaleźć orzeczenie właściwe na najprzykrzejsze prawdy; spotykał ludzi daleko wprawniejszych od Kiljana na wszystkie wykręty i formy prawne — a przecież nigdy tak nie dobierał wyrazów jak w obecnej chwili. Kiljan oszczędził mu tego trudu.
— A w zamian za ofiarowaną mi pomoc czegoż chce hrabia? — zapytał wręcz, ale głosem tak spokojnym, że prawnik omylił się na znaczeniu tego pytania.
— Chce, ażebyś pan zrzekł się raz na zawsze, w imieniu swojem i domniemanych następców, wszelkich roszczeń do majątku jego.