gdzie byłaś dotąd, każden będzie chciał zasięgnąć zdania matki mojej — a wiesz sama najlepiej co ona o tobie sądzi. Daremnie powiedziałabyś czystą prawdę; pomiędzy tobą a nią któż wahać się będzie? Szalona dziewczyno! opieka moja jest nad tobą; nie znajdziesz nigdzie przytułku ni pracy, nie potrafisz nawet wydobyć się z tego miasta bez wiedzy i woli mojej, dopóki nie zrozumiesz swego własnego dobra, i nie przyjmiesz ofiar moich“.
List ten nie miał podpisu, ale ona wiedziała dobrze od kogo pochodził, wiedziała że to nie były próżne groźby, — doświadczyła potęgi tego człowieka. A jednak nie uwierzyła by potęga ta rozciągała się po za pewną sferę i pewne położenie; sądziła że teraz przynajmniej chroniąc się pod opiekę pracy, znajdzie chociaż w biedzie niepodległość i spokój. Czyż ta ostatnia nadzieja omyloną być miała? Z rozpaczą prawie potoczyła wzrokiem wokoło — była samą.
Cecylja była sierotą, a biada sierocie której całem mieniem jest młodość, piękność i wykształcenie! Wzięła się do twardego chleba nauczycielki, i doświadczyła tych wszystkich goryczy, które świat dorzuca tak hojną ręką do każdej niedoli. Pomimo to, nie odrazu mogła zrozumieć życie; nie było przy niej żadnej przyjaznej istoty, coby jej rozjaśniła przyczynę przechodzonych kolei. Trafiała na złych ludzi, ścigało ją nieszczęście — oto co nieraz mówiła
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.