Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/210

Ta strona została uwierzytelniona.

zupełnie starą kobietą. A jednak ta postać zwiędła i wychudła, po bliższem rozpatrzeniu się w niej zdała się sympatyczniejszą niż dawniej. Rysy jej zmiękły, wyraz wyszlachetniał; oczy dawniej jadowite, zazdrośne, teraz zaszły mgłą łzawą; spoglądały w około smutnie i poważnie, jak przystało kobiecie, co sama cierpiąc zrozumiała cierpienie; w której doznana krzywda zrodziła współczucie dla skrzywdzonych, a myśl zbudzona nawałem wypadków, wybiegła daleko poza obręb dotychczasowej konwencjonalnej sfery. Dla tego też Amelja z wahaniem i nieśmiałością nieznaną jej dotąd, wstąpiła do biednego mieszkania. Zmiana jaka w niej zaszła była głęboką, nie ograniczała się na fizycznej zmianie. Czuła się upokorzoną w obec tej nędzy; nie wiedziała jakiem słowem przemówić do tych ludzi, co byli ofiarą jej rodziny — i stała na progu poddasza do którego zagnały ją wyrzuty sumienia i uczucie sprawiedliwości, drżąca, niepewna, podobna do żebraczki. Drżenie to i ta zmiana nie uszły uwagi Cecylji. Zrozumiała, że Amelję sprowadzić tu mogła tylko jakaś nadzwyczajna okoliczność. Wyczytała w jej oczach współczucie, którego w tej chwili tak bardzo potrzebowała. I zapominając o wszystkiem, przyjaźnie prawie zbliżyła się do niej.
Pomiędzy dwiema kobietami wzruszenie było wielkie; obiedwie spoglądały na siebie bez słów czas