Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/211

Ta strona została uwierzytelniona.

jakiś. Myśli ich i serca zbiegały się na jednym człowieku, którego imie nie wymówione drgało im na ustach.
— Gdzie Kiljan? — szepnęła w końcu Amelja oglądając się w koło. I gdy to wymówiła, brew uderzyła jej do czoła; zachwiała się i wesprzeć musiała.
— Mąż mój — wyrzekła z pewną dumą Cecylja — chory i ranny wyszedł za robotą.
— Chory i ranny — powtórzyła boleśnie Amelja załamując ręce — więc aż do tego doszło!
I łzy wstrzymywane długo, wytrysły z jej oczów, i popłynęły po bladej twarzy.
— Cecyljo — zawołała gorączkowo — ja muszę się z nim widzieć, ja nie mogę ztąd odejść nie zobaczywszy go, nie zyskawszy przebaczenia. Ja teraz dopiero wiem o wszystkiem. Strzegą mnie, mają na oku, zaledwie zdołałam wymknąć się z domu.
— Zatrzymaj się pani, mąż powróci natychmiast, powinien powrócić — wyrzekła Cecylja przysuwając krzesło Amelji, która osunęła się na nie.
Chwilę znowu trwało milczenie; zbyt wiele rzeczy stało pomiędzy temi kobietami, by lody przełamały się od razu, jednem słowem i wybuchem serdecznym.
— Boże, jak tutaj zimno — rzekła po chwili hrabianka otulając się futrem.
Cecylja zarumieniła się gwałtownie, ale nie rzekła nic, tylko wzrok dumny utopiła w Amelji; ona,