Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/215

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie słów odpowiedzi na te harde uczucia, które przenosiły o wiele moralną skalę jej pojęć — gdy wszedł Kiljan.
Zmęczenie niezmierne malowało się na jego wybladłej twarzy: płaty śniegu niestopionego jeszcze, bielały na jego włosach i ubraniu, a krople potu perliły mu się na czole. Wzrok błyszczał gorączkowo. Cecylja zapominając o Amelji, rzuciła się ku niemu. On nie spostrzegłszy jej zrazu, przycisnął żonę do piersi, jakby to krótkie rozstanie się wiekiem było dla obojga. Ona nie pytała go o nic, nie mówiła o niespodziewanem zjawieniu się hrabianki, ale cała oddana szczęściu i miłości swojej, obcierała twarz jego i włosy, spoglądając mu w oczy z niepokojem, czy nie wyczyta w nich zwiększonego cierpienia.
Ale on uśmiechnął się do niej, i rzucił z rodzajem tryumfu na stół pieniądze.
— Patrz — wyrzekł stłumionym od zmęczenia głosem — znalazłem robotę i to od jutra.
— Od jutra — powtórzyła boleśnie Cecylja — a jeszcze sił nie odzyskałeś!
Próbował uśmiechnąć się znowu, ale usta nieposłuszne były woli jego. Zwyciężony zmęczeniem zachwiał się, i padł prawie na krzesło.
Wówczas dopiero Amelja, niewidziana dotąd przez niego, zbliżyła się zwolna. Kiljan miał oczy przym-