Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/216

Ta strona została uwierzytelniona.

knięte, ale Cecylja w niepokoju swoim wskazywała go hrabiance.
— On się zabija — szepnęła Amelja, spoglądając na niego z nieopisanym wyrazem żalu i zachwytu; on się zabija pracą, a my tymczasem...
Kiljan dosłyszał głos obcy; podniósł głowę, a źrenice jego na widok tej istoty podobnej do widma przeszłości, rozwarły się szeroko, i chodziły pytające od niej do żony, jakby chciał się przekonać czy to nie jest mara wywołana gorączką.
Amelja zrazu oniemiała pod tym wzrokiem, którego wspomnienie nosiła od lat tylu w sercu wyryte głęboko. Z oczyma pełnemi łez stała przy nim nieruchoma.
— Pani — wyrzekł Kiljan, odzyskując w jednej chwili chłodną dumę z jaką miał prawo przemawiać do niej — nie pojmuję co cię tutaj sprowadzić mogło. Jeśli chęć wspomożenia mnie — mówił dalej po krótkiej przerwie, nie odbierając odpowiedzi żadnej, — widzisz że to niepotrzebne.
Amelja wstrząsnęła głową, głos nie mógł się wydobyć z jej piersi ściśniętej; ale z jej postawy znać było, że nie przyszła tutaj z jałmużną.
On to zrozumiał.
— Gdyby — wyrzekł po długiej chwili wahania się — gdyby niepojętym trafem, ja, nieznany robotnik, mógłbym być w czemś użytecznym hrabiance Horeckiej, masz pani słuszność że udałaś się do mnie.