Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.

czysta atmosfera moralna, której napróżno szukaał dotąd w koło siebie. Serce jej i myśli otwierały się pod tym wpływem, i płakała nad przeszłością i nad obecną chwilą, nad sobą i nad niemi.
Cecylja zbliżyła się zwolna, i objęła jej postać pochyloną z serdecznem współczuciem; Kiljan wyciągnął do niej rękę. Oboje spoglądali na siebie, nie mogąc dojść powodu tej niepojętej zmiany w Amelji, i tego niepojętego przybycia.
— Wy — zawołała — wy co macie prawo mnie przeklinać, wy jedni nie odpychacie mnie!
— Uspokój się pani — mówił Kiljan — ja i ona nie odpychamy żadnego cierpienia. Cierpieliśmy.
— Cierpieliście przez nas, przezemnie.
— To przeszło — odrzekł Kiljan — ja nie żałuję przeszłości. Zostawmy ją w spokoju, przecież nie ona to sprowadziła cię do nas. Powiedz pani otwarcie, czego pragniesz?
Było tyle szlachetnej prostoty w tych słowach, w całem obejściu się Kiljana, że Amelja uspokoiła się zwolna.
— Przyszłam tutaj — wyrzekła — naprzód pozyskać przebaczenie wasze, potem nagrodzić spełnioną krzywdę o ile to w mocy mojej.
— Jakto? — zapytał Kiljan, tknięty temi słowy, i nie pojmując ich całego znaczenia.
— Mój ojciec — szepnęła Amelja z płomiennym rumieńcem na twarzy — nieprawnie posiadł majątek brata.