Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wiem to oddawna, ale moralne przekonanie nic nie znaczy bez dowodów.
— Dowody te gdzieś być muszą. Dziwnym trafem wpadła w ręce moje korrespondencja cała hrabiego Juljusza z żoną. Czytałam ją.
— W twoje ręce pani?... zawołał Kiljan — w twoje ręce?
I utkwił w niej wzrok niepewny, jakby badał, jakim sposobem papiery te dostały się do niej; dla czego teraz dopiero po tylu latach robiła mu to odkrycie. Byłaż to tylko zemsta rodzinna czy też zbudzone sumienie? Co zawierały te listy należne mu prawem serca, które na końcu wyjaśnić mu miały tajemnicę otaczającą jego kolebkę? Amelja podała mu zwój zżółkłych papierów. Pochwycił je drżącą ręką — i teraz dopiero zwyciężyło go wzruszenie.
— Ameljo — zawołał gwałtownie — dla czegoż milczałaś tak długo? — Ona z łagodnością nową dla niej zupełnie, odparła.
— Nie byłam tak winną jak sądziłeś, byłam biernem narzędziem tylko.
I opowiedziała jakim sposobem papiery te wpadły teraz w jej ręce, opowiadała zdziwienie swoje, walki, chorobę. Opowiadanie jej potwierdziło to tylko, czego Kiljan domyślał się oddawna. W sumieniu jego, stryj i cała rodzina jego osądzoną już była; fakta nic tu nie dodały i nic nie ujęły. Skoro istnieje przekonanie że ktoś nie cofnie się przed