Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/226

Ta strona została uwierzytelniona.

świata. Ciarkowski, któremu złoto zamknęło usta, za złoto też mógł przemówić. Kiljan wiedział, że on przemówić musi; czuł się dzisiaj silniejszym od niego o całą wiedzę swoją.
Temi myślami zajęty, przebiegał szybko odległość dzielącą go od mieszkania exkamerdynera; gorączka wewnętrzna zastępowała mu siły wyczerpane. Doszedłszy do dworku zastukał bez namysłu, ale parę razy stukanie swoje ponawiać musiał. Nie odpowiadał mu nikt; ani słychać było śpiewu dziewczęcia odzywającego się tam dawniej. W nizkich oknach widać było z za pożółkłych firanek zeschłe szkielety kwiatów, starannie pielęgnowanych niegdyś przez Andzię. Wreszcie ociężale kroki zbliżyły się ku drzwiom, skrzypły zardzewiałe zawiasy, i człowiek, którego Kiljan odrazu poznać nie mógł, ukazał się w progu. Przez krótki przeciąg kilku miesięcy, Ciarkowski, bo on to był, zmienił się straszliwie; rude włosy jego pobielały, brzydkie rysy nabrały jakiegoś boleśnego skrzywienia, ale nie wyszlachetniały jednak. Przeciwnie, bure oczy fałszywiej może jeszcze patrzały niż dawniej, paliły się w nich jakieś tłumione zarzewia, jakieś nienawiści brudne a nieubłagane. Nie było w nim znać ani jednej dobrej iskierki, kiedy nawet prawdziwe cierpienie rozbudzić jej nie zdołało w głębi tego zepsutego ducha. Wyglądał nie jak człowiek dotknięty nieszczęściem, ale raczej jak lis, któremu