Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

tka nie przypuszczona do zaufania męża, nie znająca działań ni uczuć jego, nie pojmująca własnych dzieci, była temu obcą zupełnie. Nikt nie zadał sobie nawet pracy wytłumaczyć jej straszną rzeczywistość, bo zresztą na cóżby się to przydało? Złe było spełnione, a następstw jego nikt już nie mógł zażegnać ani odwrócić. Teraz syn obwiniał ojca, ojciec córkę; ale córka, przywykła schylać głowę przed wolą jego, nie ulękła się gniewu.
— Ja nie dostarczyłam mu żadnych dowodów — wyrzekła; — a gdybym i mogła to uczynić, on nie przyjąłby ich odemnie.
Amelja, przywykła sama do niesprawiedliwości, nie mogła jej znieść skoro chodziło o Kiljana. Przecież korrespondencja jego rodziców nie znaczyła nic w obliczu prawa, on sam jej to powiedział. Ale ta dumna odpowiedź nie zwróciła nawet uwagi ojca.
— A więc z kądże je ma, z kąd ma? — wołał hrabia zapominając się w widocznej rozpaczy.
— Czemuż ich nie zniszczyłeś — wybuchnął Wilhelm.
W tej stanowczej chwili, ludzie ci odkrywali się zupełnie z moralnym bezwstydem, wypowiadali do czego byli zdolni. Ojciec mógł się był zwierzyć synowi bezpiecznie; stali oni na równi, nie mieli sobie nic do wymówienia prócz niezręczności lub wypadku, który zniweczył tak mądrze wykonane plany.