Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/246

Ta strona została uwierzytelniona.

krwią i przybierały ostry wyraz uwydatniający podobieństwo jego z ptakiem drapieżnym.
— Ten człowiek nie ujdzie mi — szepnął przez zaciśnięte zęby.
Hrabia wzruszył ramionami.
— To byłaby świetna sprawa — wyrzekł szyderczo — nowy skandal dodany do skandalicznego procesu, nowy dowód przeciwko nam. Zresztą ten człowiek zrobił już wszystko złe będące w jego mocy; dziś jest rozbrojony.
— Więc mamyż czekać bezczynnie aż nas obedrą z całego majątku — zawołał Wilhelm z tą naiwnością cechującą czasem łotrów pewnego świata, którym zdaje się, że mają święte prawo grabieży i zaboru nad wszystkiem czego zapragną.
— Milczenie bezczynnością nie jest — odparł z namysłem ojciec; niewczesnym wybuchem nie pogorszaj naszej sprawy, zostaw ją mnie.
I gdy to mówił, znać było że w umyśle jego przygnębionym narazie niespodziewanym ciosem, snuć się zaczynały nowe plany i zamiary; ale nie uznał za stosowne podzielić ich z synem.
Może też w pierwszej chwili przesadził doniosłość tej sprawy. Czyż miljony które miał w ręku, nie mogły przeważyć szali sprawiedliwości na jego stronę?; przecież wykonawcami każdego prawa są pojedyńcze indywidua, a on wiedział z doświadczenia, że te pojedyńcze indywidua łatwo nakłonić tam