Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/265

Ta strona została uwierzytelniona.

je mi się, że dla nas obydwóch rozmowa ta trwa za długo.
Rzeczywiście, mogła się ona przeciągnąć w nieskończoność bez zmiany żadnej. Hrabia to zrozumiał; a gdy powrócił do tego pałacu który wkrótce miał przestać do niego należeć, zdawał się przygarbionym więcej o jeden lat dziesiątek. Z widoczną niecierpliwością minął szereg służby, i wszedłszy do swego gabinetu padł półmartwy na krzesło. Po raz pierwszy przyszłość ukazała mu się w strasznych kolorach; po raz pierwszy zwątpił o sobie, i z rozpaczą w labiryncie swego losu począł szukać jakiej zbawczej nici. Ale na próżno! ostatnią nadzieję rozwiała postawa Kiljana. Teraz widział się w myśli odarty ze wszystkich rozkoszy życia, rzucony na pastwę hańby; dźwięczały już w koło niego śmiechy szyderstwa i pogardy.
Te smutne rozmyślania przerwało wejście Wilhelma. Od dnia odebranego pozwu ojciec z synem nie mówili o nim wcale; owszem, starali się w rzadkich rozmowach nie dotykać przedmiotu, który jedynie zaprzątał ich myśli. Obadwaj knuli w ciszy zamiary i plany wręcz przeciwne, a przecież spotykające się u jednego celu. Ale ojciec nie zwierzał się synowi, syn ojcu. Teraz jednak położenie było tak groźne, że Wilhelm ze zwykłą gwałtownością swoją przystąpił wprost do rzeczy.