Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wszakżeż wojna i pokój jest w twoich rękach — odparł młody człowiek widocznie podraźniony, odpowiadając na jej hardość lekceważeniem. — Ale mieszkasz pani piekielnie wysoko, zmęczyłem się na prawdę; więc pozwól niech odpocznę. — I nie czekając odpowiedzi, sięgnął po krzesło i usiadł jakby u siebie, nie spuszczając jednak oka z Cecylji.
Ona była bladą śmiertelnie; łzy oburzenia drżały na jej rzęsach, ale im spłynąć nie dała. Bezczelność tego człowieka powiększyła jej dumę; nie chciała pokazać mu się rozpłakaną, i nie mówiąc słowa skierowała się ku drzwiom.
Hrabia nie tracąc na chwilę uśmiechnionej swobody, którą umiał pokrywać wszystkie uczucia, stanął przed nią.
— Zwolna, zwolna, panno Cecyljo — wyrzekł — jak widzę nie jesteś wcale gościnną; ale ja nie przyszedłem tak wysoko, by tak prędko stracić przyjemność twego towarzystwa i sposobność rozmowy.
— Panie hrabio, daremnie dorzucasz szyderstwo do obrazy, nadużywając swego położenia; zdanie moje o tobie nie zmieni się nigdy.
— To ty, okrutna dziewczyno, nadużywasz władzy swojej nademną.
— Więc zostaw mnie pan w pokoju; czyż zemsta twoja nie była zupełną, czyż nie pozbawiłeś mnie schronienia i dobrej sławy?