Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

wiła mu posłuszeństwa; pierś jego była ścieśniona, wzrok mroczył się i opuszczały go siły. Dzień ten, te dwie ostatnie sceny, wyczerpały w nim resztę życia; czuł się źle bardzo, potrzebował pomocy.
Jakakolwiek była przeszłość tego człowieka, w tej chwili budził on litość; znieważony był przez własnego syna, opuszczony wśród rodziny, sam jeden pomiędzy tłumem służby. Trwoga śmiertelna malowała się w jego oczach. Zbierając sił ostatek powstał, postąpił parę kroków, zatoczył się, i padł twarzą na kobierzec zaścielający gabinet. Głuchy łoskot padającego ciała doszedł do uszów Wilhelma; ale nie zatrzymał się, nie powrócił do ojca.
W parę godzin później dopiero, gdy wybiła obiadowa godzina, znaleziono hrabiego Feliksa bez życia; atak apopleksji uwolnił go od hańby, odpowiedzialności i nędzy.
W rodzinie tej w której każde żyło osobno i dla siebie tylko, ta śmierć nie uczyniła zrazu żadnej próżni. Hrabina jak była nieposzlakowaną żoną, tak okazała się i wdową wzorową; tego można się było spodziewać po kobiecie przestrzegającej tak ściśle wszystkich form obowiązkowych. To też żałoba jej, łzy i żal, były doskonałą miarą tego co być powinno; z właściwą sobie godnością znosiła ten cios okropny, z godną uwielbienia rezygnacją zgadzała się z wyrokami opatrzności — a świat je-