Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/276

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie znam się na sprawach sądowych — wyrzekła — ale wiem, że teraz po śmierci ojca sama odpowiadam za siebie, i postanowiłam dziś jeszcze zrzec się praw moich do tego nieszczęsnego majątku, którego pochodzenie mi cięży.
Wilhelm wstrząsnął się od stóp do głowy i pochwycił siostrę za ręce, jakby tym samym ruchem chciał ją powstrzymać.
— Niemożesz tak postąpić! — zawołał gwałtownie — brakowałoby tego tylko do powiększenia jeszcze grożącego nam skandalu i ruiny. Ja na to nigdy nie pozwolę.
Amelja uśmiechnęła się smutnie, siląc się wydobyć ręce z jego żelaznego uścisku.
— Uczynię — odparła — to co mi sumienie nakazuje; a gdybyś mnie chciał usłuchać Wilhelmie, błagałabym cię na kolanach byś uczynił tak samo. Myślałam nad tem długo bardzo; to dla ciebie także jedyna droga wyjścia, jedyny sposób zmycia z siebie piętna zbrodni i hańby.
— W jej słowach była tak spokojna stanowczość, że brat zadrżał. Znał ją. Wiedział że co zamierzyła, wykona; a jakiekolwiek mógł czynić pogróżki, czuł także, iż nie miał nad nią żadnej władzy.
— Wilhelmie — mówiła dalej Amelja — miej litość nad sobą samym; czas jeszcze. Śmierć ojca zmieniła położenie; oddaj to co nie prawnie posiadasz, a co i tak odebranem ci będzie.