Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

On uśmiechnął się nawpół litośnie, nawpół zwycięzko.
— To prawda — wyrzekł; — ale dla czegóż odrzucasz pani tak uparcie wszystko co chcę ci dać w zamian? Wszak ofiaruję więcej daleko niż stracić mogłaś.
Cecylja zacisnęła ręce gwałtownie; gniew wrzał w jej piersi i błyskał w spojrzeniu.
— Oszczędź sobie pan słów próżnych, puść mnie ztąd.
— Chwilę jeszcze cierpliwości, rzekł hrabia nie ruszając się z miejsca; — uspokój się pani, chociaż doprawdy prześliczną jesteś gdy się gniewasz. Pomówmy rozsądnie jeśli to być może. Pomyśl tylko coś zyskała dotąd w tej walce dziecinnej; doświadczyłaś już że groźby moje próżnemi nie są. Nie wyzywaj mnie dalej.
— Tak jest, doświadczyłam że podłość twoja nie cofnie się przed kłamstwem, przed oszczerstwem; i wiedz o tem: pogardzam tobą hrabio Wilhelmie.
Złowrogi cień przesunął się po czole jego; widocznie zuchwałość tej dziewczyny przechodziła wszystko co dozwolone pięknej kobiecie. Ale niby nie zważając na to, mówił dalej spokojnie.
— Liczyłaś na pracę, panno Cecycljo — czy masz jej wiele dotąd?
— I cóż ztąd? możesz przyprowadzić mnie pan do ostatniej nędzy — nic więcej.