Wilhelm zrazu gniewny i dumny spojrzał przez ramie na śmiałka, który odważył mu się przeszkadzać; ale skoro ujrzał twarz jego, stanął jak osłupiały i pobladł gwałtownie. Pewność siebie, czelność niezachwiana, opuściły go w jednej chwili; był jak winowajca przed sędzią, jak dziecię przed mistrzem, a z ust jego, jak okrzyk tłumionej zgrozy, wyrwało się to jedno imię.
— Kiljan!
— Tak jest Wilhelmie — odparł Kiljan głosem stanowczym lecz cichym, jak gdyby usta zaciśnięte wypowiadały mu posłuszeństwo — nie spodziewałeś się spotkać mnie tutaj.
Hrabia milczał; żaden z sarkazmów któremi odpowiadał bezbronnej dziewczynie, nie przyszedł mu teraz do myśli.
Kiljan postąpił krok naprzód i przed piorunującym wzrokiem jego spuściły się śmiałe źrenice Wilhelma. Kiljan nachylił się ku niemu.
— Idź ztąd, szepnął tylko — i nie powracaj nigdy; a śpiesz się, bym nie zapomniał że jedno nazwisko nosimy.
Tego rozkazu Wilhelm nie dał sobie dwa razy powtarzać; wyszedł śpiesznie, a kroki jego słychać było po stromych wschodach, aż ucichły w oddaleniu.
Kiljan i Cecylja pozostali sami. Wówczas młodycz łowiek zbliżył się do niej; twarz jego była
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.