Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

bladą jeszcze — ale gdy przemówił, głos jego stracił całą ostrość brzmienia, miał tylko dźwięk sympatyczny.
— Przebacz mi pani — wyrzekł z wytworną grzecznością, kontrastującą dziwnie z ubraniem rzemieślniczem i z poddaszem, w którem się znajdowali; — przebacz mi to najście twego mieszkania. Ale przechodząc usłyszałem jak wzywałaś pani pomocy, poznałem głos człowieka, który cię krzywdził samą obecnością swoją.
Cecylja zrazu nie była w stanie odpowiedzieć. W obec prześladowcy swego potrafiła wstrzymać łzy; teraz pogwałcone uczucia odzyskiwały swe prawa. Z twarzą ukrytą w dłoniach, łkała gwałtownie.
Kiljan obejrzał się niespokojnie po mieszkaniu, świadczącem o nędzy znoszonej wytrwale, o nieszczęściu z którem walczono, i wzrok jego pałający przed chwilą nabrał tej nieskończonej słodyczy, jaką mają czasami oczy południowców, w których każde uczucie maluje się silnie. Kiljan, trafem, igraszką losu, czy też z prawa urodzenia, miał aksamitne źrenice Hiszpanów lub Kreolów; długie czarne rzęsy zakręcone, przysłaniały je zazwyczaj; ciemne powieki łagodziły ich wyraz; zresztą rysy jego szlachetne i wyraziste nie miały nic obcego. Z pewnością człowiek ten nie pomyślał nigdy o powierzchowności swojej i dla tego powierzchowność