było coś wzbudzającego taką ufność, że Cecylja śmielej spojrzała w przyszłość.
On zwolna, ostrożnie, jak człowiek przywykły dotykać ran palących, wybadał jej położenie. Doszła już do stopnia zrozpaczenia, które ukryć się nie może; czuła się tak opuszczoną, tak na łasce losu, tak znękana walką, że bez oporu powiedziała mu wszystko. W przeszłości jej nie było nic, czegoby wyjawić nie mogła, a zresztą z Kiljanem spowiedź była tak łatwą! on odgadywał to co jej usta wahały się wymówić, dopełniał słów, których jej brakło, jak gdyby żył pomiędzy tymi co ją pokrzywdzili, jakby znał mowę, obyczaje i myśli tajemne tego świata, co ją odpychał dla tego tylko, że nie chciała zrobić mu ustępstwa, że nie uznała tego krwiożerczego władcy dzisiejszego wieku — bożka Miljona. I słuchał ją z cichem poszanowaniem, z współczuciem bratniem. A kiedy przyszła do dni ostatnich, gdy pokazała mu pismo odebrane przed chwilą, które skazywało ją na przymusową bezczynność, gdy wyszeptała, że jutro może nie będzie miała schronienia i dachu, wymowne oko jego zapałało.
— Bądź pani spokojną — wyrzekł drżącym głosem — Biedni powinni wspierać się wzajemnie; pracę odpowiednią ja pani wynajdę. Zresztą, powtarzam to raz jeszcze: ani hrabia Wilhelm, ani nikt inny
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.