Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

I nie czekając dalszych zapytań, pożegnał Cecylję.
Gdy się to działo w domu przy Śto Jańskiej ulicy, hrabia Wilhelm, po niespodzianem spotkaniu z Kiljanem, zły i gniewny zbiegł z czwartego piętra, i spotkawszy swój tilbury czekający na niego na Zamkowym placu, pochwycił lejce z rąk grooma i popędził Krakowskiem Przedmieściem. Brama dziedzińca pałacu Horeckich była na oścież otwartą, pełno powozów stało przed nim rzędem.
— Aha — mruknął młody człowiek, — to znowu ten przeklęty piątek! matka moja pracuje dla biednych.
Rzeczywiście w wielkim salonie dolnych apartamentów, znajdowało się liczne grono pań. Piątkowe godziny robocze hrabiny bardzo uczęszczane bywały; ubiegano się o to by do nich należeć, bo zbierały się tam tylko najdystyngowańsze kobiety, sam puch kwiatu arystokratycznego towarzystwa stolicy. Być przypuszczoną do piątków, znaczyło to samo co mieć patent na wysokie stanowisko w społeczeństwie, na wykwint i miłosierdzie zarazem; one otwierały zarówno podwoje świata i wrota niebieskie, i prowadziły prosto do zbawienia, drogą usłaną różami. Było to poświęcenie bez ofiary, i dobroczynność bez kosztu głośno objawiona światu, sławiona przez usta modnych kaznodziei; nie dziw więc że w dzień ten, tak długi rząd powozów stał przed gankiem pałacu.