rzeczą gminną, niedozwoloną w pewnych socjalnych sferach. „Fi donc, estce qu’on vieillit“! Słowa te wymawiała na serjo, ściśle stosując się do nich. I dla tego obsypywała twarz pudrem à la maréchale, różowała lica, wodziła pędzelkiem po brwiach i włosach, z głębokiem przekonaniem, iż dopełnia tym sposobem obowiązku względem towarzystwa, nieledwie względem kraju i ludzkości. Nie zastanowiła się nawet nad tem, czy jej to było przykrem lub miłem; bo trzeba oddać jej tę sprawiedliwość, że miała za zasadę nie uchylać się nigdy od żadnego obowiązku.
Ale jeśli hrabina nieubłaganą była dla samej siebie, surowość tę rozciągała i do drugich; najmniejsze uchybienie przeciw formom przyjętym, było dla niej zbrodnią wołającą o pomstę do nieba, może jedyną zbrodnią, jaką rozumiała. To też sumienie jej było czyste jak bursztyn, jak kryształ; podobnej zbrodni nie dopuściła się nigdy. Życie jej było jednem pasmem konwenansowych zajęć, nieskalanych żadnym serdecznym wybuchem, żadną myślą wyższą. „Tak się nie robi — w ten sposób się nie mówi — to nie jest przyjęte“. Te proste formuły wystarczały jej zupełnie do spokojnego życia; pojęcia jej nie przechodziły po za nie, i żadna wątpliwość nie zaniepokoiła nigdy bezmyślnej niewinności jej duszy. Wyraz „dlaczego“ nie istniał w jej słowniku; nie wymawiała go nigdy sama i nie cierpiała
Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.