Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.

najlepiej znać mogli codzienne stosunki domu, którego byli niejako członkami.
Teraz hrabia Feliks rozciągnięty w wygodnym fotelu palił cygaro, przeglądając jakieś rachunki. Człowiek ten, który miljony przepuścił przez ręce, teraz nachylony nad cyframi mienił się wyraźnie; blada twarz jego zachodziła żółcią, — znać opanowywała go ostatnia z namiętności: miłość złota.
Drzwi otworzyły się z trzaskiem, i Wilhelm wszedł niespodzianie do pokoju.
Ojciec podniósł na niego wzrok niby nie patrząc, zmierzył go niechętnem okiem, i chciał przemówić; ale Wilhelm nie zostawił mu na to czasu. Widocznie był on w jednej z tych faz, w których okoliczności zdzierają z twarzy człowieka zwykłą maskę spokoju, nałożoną prawem obyczaju.
— Ojcze — rzekł rzucając na sofę z gniewem kapelusz i rękawiczki — ojcze! on jest znowu w Warszawie.
Papiery wypadły z rąk hrabiego; podniósł głowę machinalnym ruchem, i spuścił ją na piersi z rodzajem znękania.
— Widziałeś go? — zapytał po chwili stłumionym głosem.
— Widziałem.
— Wilhelmie, czy nie omyliło cię podobieństwo jakie?