Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/62

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nienawidzę go! — wybuchnął Wilhelm.
— A ja... — wyrzekł powolnie hrabia z takim wyrazem w głosie, że ten coby go słyszał zadrżałby nad losem człowieka, o którym wymówione były te dwa krótkie słowa.
— On zawsze stanąć musi na drodze mojej, zawsze, we wszystkiem.
— Jakto — spytał ojciec z ironją świadczącą, że dobrze znał syna; miałżeby współzawodniczyć z tobą o rękę księżniczki Stefanji?
Wilhelm podniósł oczy na ojca widząc że żartował; ale hrabia znów nachylony nad papierami pokonał już pierwsze wzruszenie, sprawione niespodzianą wiadomością przyniesioną przez syna. Byłto znów ten cyniczny starzec drwiący z wszystkiego. W milczeniu więc przygryzł Wilhelm wargi, a Feliks mówił dalej, nie odrywając wzroku od zajęcia swego.
— Między nami mówiąc Wilhelmie, nadużywasz trochę kawalerskiego życia i praw jedynaka robiącego długi; to może zaszkodzić ci trochę więcej niż jego obecność.
— Hm — mruknął syn — czyż ojciec dużo więcej odemnie nie stracił?
Hrabia wzruszył ramionami.
— Trać sobie wiele chcesz, byle dziś o tem nie mówiono; każda rzecz ma swój czas właściwy, a nie-ecierpliwość was młodych zawsze gubi. Czyż ni