Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/69

Ta strona została uwierzytelniona.

jące z trudnością odrywały się od młodej dziewczyny.
Ona patrzyła na niego nieśmiało, nie mówiąc słowa, bo wiedziała, że on poświęcał dla niej jedyny skarb ubogiego, czas drogi. A jednak czuła, że on opuszczał ją niechętnie, że ona sama oglądać się za nim będzie. I milczała nie mogąc znaleźć słowa coby odpowiadało jej uczuciu.
W tej chwili dźwięk zegara ozwał się w pobliżu; Kiljan wysłuchał go uważnie.
— Czas już na mnie — rzekł zabierając się do wyjścia.
Był już przy drzwiach, gdy tknięty nową myślą zwrócił się do Cecylji.
— Musisz mi pani uczynić jedno przyrzeczenie — wyrzekł z nieopisanym wyrazem w głosie.
— Przyrzeknę wszystko — odparła, — mów pan.
— Samotna dola do której nie przywykłaś pani, ma swoje gorycze i przerażenia; przyrzecz mi więc, że w każdej złej chwili jakaby przyjść mogła, wezwiesz pomocy i opieki mojej.
— Czyż pan wątpiłeś o tem? — wyrzekła z pogodnym uśmiechem, który dziwny blask rozlał na jej śliczną twarz. Ale nie lękaj się pan o mnie; teraz czuję w sobie odwagę, zdaje mi się, że znieść potrafię wszystko co mi zły los przynieść może.
Kiljan zrazu nic nie odpowiedział; oko jego z czcią i rozrzewnieniem spoczęło na tej wątłej