Strona:PL Waleria Marrene Morzkowska Bożek Miljon.djvu/74

Ta strona została uwierzytelniona.

wem nizkich namiętności i stłumionych wybuchów.
Dzisiaj człowiek ten wzbudzał wstręt i obawę; coś z niego wołało by go się strzedz i omijać zdaleka, jak zwierzę jadowite. Siedział podparty na stole oświeconym przyćmioną lampą, a oczy jego chmurne i fałszywe spoczywające na dziewczynie, nabierały ludzkiego wyrazu. Jakkolwiek człowiek ten był upodlonym, kochał córkę swoją. Ona zdawała się nie uważać na niego, spuszczała głowę na książkę.
— I cóż tam czytasz Andziu? — zapytał w końcu ochrypłym głosem.
Dziewczyna drgnęła.
— To bardzo zajmująca historja — odparła nie podnosząc oczów.
— Cóż takiego przecież?
— Mój ojcze, to tajemnice Paryża.
— Tajemnice Paryża — odmruknął, — wielka rzecz! i Warszawa ma swoje.
Córka usłyszawszy te ostatnie słowa, spojrzała na niego ukradkiem, z niedowierzaniem, prawie z trwogą; i chcąc może ujść przed spojrzeniem jego lub wypowiadając swą myśl skrytą, mówiła dalej.
— To nie tak piękne jak ostatnia powieść którą czytałam; tam książe żeni się z biedną dziewczyną.
— I cóż to dziwnego — pochwycił z emfazą ojciec; dziś zniknęły już przecież czasy przesądów,